Ranek wita nas w Marrakeszu, jest słonecznie i bardzo ciepło. Ruszamy z dworca w kierunku placu Djamma el Fna, gdzie zlokalizowanych jest mnóstwo tanich hotelików. Tym razem przyjmujemy taktykę polegającą na tym, że jeden z nas biega po hotelach, a reszta czeka z bagażami. To przynosi efekt w postaci świetnie wybranych miejsc noclegowych. Co prawda korzystam z pomocy miejscowego ulicznika, który za pomoc otrzymał dwa papierosy i przez moment mam wrażenie że chce mnie wyprowadzić w zaułkach i wąskich uliczkach na manowce, ale po chwili okazuje się że trafiamy do pięknego domu z dziedzińcem i drzewkami pomarańczowymi. Kąpać też można się do woli, co jest ewenementem w Maroko, bo w tanich hotelach za każdy prysznic trzeba płacić, przeważnie 10 dirhamów. Nie spieszymy się z wyjściem 'na miasto' bo warunki są naprawdę komfortowe. Z dachu widać ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego, miejsce dokąd udajemy się nazajutrz. Po południu pora na spacer uliczkami medyny, która jest inna niż ta w Fezie. Przede wszystkim jest płasko i wszędzie jeżdżą skutery i motorowery, którym należy schodzić z drogi. Pieszy ma marne prawa. Trwa kilka godzin zanim załapujemy o co chodzi i można poruszać się w miarę bezpiecznie. Tu też zdarza nam się zabłądzić w nieciekawą dzielnicę, gdzie patrzono na nas kosym okiem i czuliśmy się niepewnie. Ale samo serce medyny to bardzo przyjazne traktowanie, a na stoiskach mnogość towarów. Jest w czym wybierać. Nasz cel to rojny i gwarny plac, który gromadzi zaklinaczy węży, opowiadaczy bajek i różnej maści czarodziejów. Już po południu jest na nim tłoczno, ale apogeum następuje wczesnym wieczorem. Wtedy na środek wyjeżdżają wozy z garkuchniami i rozpoczyna się wielka uczta smaków i zapachów. My próbujemy ślimaków, a potem lądujemy na tarasie znajdującym się na dachu jednej z restauracji gdzie pijemy pyszną, podawaną w mistrzowski sposób herbatę. Zbieramy siły przed mającą nas czekać wyprawą w wysokie góry. Rano wstajemy wcześnie, pora zorganizować taksówkę, która ma nas zawieźć do Imlil - bazy wypadowej w Atlas Wysoki. Wpadamy jeszcze w ręce naciągacza z dworca autobusowego, który chce nas przekręcić na grubszą kasę, przepłacamy gdzieniegdzie kilkakrotnie za niektóre towary, ale już powoli uczymy się zachowań i podpatrujemy Marokańczyków. Zebrane nauczki powoli zaczynają procentować. Górska wyprawa to już jednak inna historia...